środa, 27 lutego 2013

Kolejna serwetka i kolejne wyróżnienie

Wiem, że mocno się opóźniam, ale wybaczcie proszę. Nie było możliwości zrobienia jakiegoś porządnego zdjęcia, więc z cichutką rezygnacją przedstawię to, co udało mi się z aparatu wycisnąć. Aż samej mi jest szkoda, że tak marnie, gdyż serwetka, wróć - serweta, zasługuje na więcej. Duuużo więcej...



Jak widać powyżej zajmuje niemal całą ławę... I uwierzcie mi na słowo: wcale nie jest trudna do zrobienia i jestem ogromnie zdziwiona, że zrobiłam ją raptem w dwa wieczory... przerywane lekturą książki...

Poniżej w trakcie suszenia



Długo przygotowywałam się do jej zrobienia, ale teraz właściwy czas nadszedł...
Wykonałam ją z oliwkowego kordonka niewiadomego pochodzenia, ze starych zapasów. Moim zdaniem poszło jego coś ponad jedną szpulę. Nie jestem w stanie określić dokładnie, ponieważ kordonek w obydwu szpulach był napoczęty i nie miał banderoli. Szydełko - chyba 1,25 - wróciło już do reszty, więc również nie jestem w stanie się dokładnie określić... Wzór zaczerpnęłam z mojej gazetki Szydełkiem i na drutach nr6/2005. Schemat jest zbyt duży, żeby zeskanować, dlatego nie dam rady go umieścić, ale przypominam sobie, że w którychś albumach Picasa widziałam coś bardzo podobnego. Szkoda, że nie pamiętam gdzie... :(

Ale za to mogę określić się w jednej kwestii. Ostatnio wystąpił najazd wyróżnień na blogi, więc i mi się znów oberwało :)) Dostałam wyróżnienie od Iwonki


Iwonko, bardzo Ci serdecznie dziękuję za uznanie :))
I jak zwykle, pozwólcie że nie przekażę tego wyróżnienia dalej. Zasługują na nie wszystkie osoby znajdujące się w moich listach blogów...

A na koniec pochwalę się, że mam kilka nowych zabawek i wprost nie mogę się doczekać, kiedy będę miała wystarczająco czasu, by ich użyć. Żeby nie zepsuć niespodzianek, zdjęć zakupowych nie będzie... :)))

niedziela, 24 lutego 2013

Serwetkowo

Jednym słowem zaserwetkowałam się. Szydełko jest nie mniej zaraźliwe niż druty, a po długotrwałym odpoczynku z moją dłonią, bardzo mocno do niej przylgnęło i nie chciało mnie puścić...
A wyśniony sweter na drutach leży koło kanapy i kwiczy...

Wg wzoru serwetki z poprzedniego wpisu zrobiłam cztery kolejne:


Są wielkości przerośniętych podkładek pod kubek. Nie przerabiałam całego wzoru, a i tak wydają mi się ciut za duże.. :))
Miało być sześć, ale po pierwsze pozostałej nitki z kordonka by nie wystarczyło nawet na piątą, a nie chciałam rozpoczynać kolejnego kłębuszka, a po drugie - nagle przybiegła do mnie wizja pięknej, dużej serwety i wszystko inne nagle stało się nieistotne i mało ważne. A co najważniejsze, serwetę tą już skończyłam, ale że schnie i światło beznadziejne, pochwalę się nią następnym razem.

A teraz zostawiam Was z moim kochanym zwierzaczkiem, szynszylką Myszką...


Tak zupełnie na marginesie dodam, że Myszka siedzi na moim biurku, które kilka lat temu własnoręcznie przemalowywałam. I jak widać, biurko się już mocno zużyło i czekam na te wszystkie ciepłe dni, aby móc je  odnowić :))

A teraz pozwólcie, że wrócę do niebezpiecznej krainy czarów, gdzie wraz z bohaterami "Czarnych Kamieni" A.Bishop się przeniosłam...

czwartek, 21 lutego 2013

To, co tygryski lubią najbardziej

Czyli:
1. Ktoś się cieszy
2. Ja się chwalę
3. Reszta gratuluje...


ad1. Ktoś się cieszy...

Nadeszła chwila ogłoszenia, w czyje ręce trafią cukieraski.
Komisja w składzie: Myszka i ja



Ja zdaję się na Myszkę, a Myszka jak widać poniżej, na ślepy los, albo wielką siłę koncentracji - jak kto woli..


 I wyrwane z pyszczka:























Czyli cukierki wędrują do: hand made by pstro. Serdecznie gratuluję i bardzo proszę o adres do wysyłki na mój mail: aniam1009@wp.pl


ad.2 Ja się chwalę...

...kolejnymi wyróżnieniami

Pierwszym wyróżnieniem uraczyła mnie ladyneedle, której serdecznie dziękuję


Osoba wyróżniona powinna:
1. Podziękować nominującemu blogerowi u niego na blogu,
2. Pokazać nagrodę Versatile Blogger Award u siebie na blogu,
3. Ujawnić 7 faktów dotyczących samego siebie,
4. Nominować 15 blogów, które jego zdaniem na to zasługują,
5. Poinformować o tym fakcie autorów nominowanych blogów.

Czyli:
pkt.1 - zrobione
pkt 2 - zrobione
pkt 3:
1. Jestem modelowym przykładem chomika
2. Koszmarnie wyglądam w czerni
3. Nie lubię niespodzianek, zwłaszcza tych niemiłych... :))
4. Jestem niereformowalnym łasuchem
5. Uwielbiam ciszę
6. Mam lęk wysokości
7. Nie lubię seriali, zwłaszcza takich, które ciągną się bez końca i nie mogą przestać, ale czasem je oglądam...

a pkt 4 i 5 pozostawiam otwarty i przerywam łańcuszek. Jak zwykle... Jeśli macie ochotę - częstujcie się do woli :))


Kolejne wyróżnienie dostało mi się od ciapary:


i pytania:

1. Szydełko druty czy? no właśnie co? - No właśnie i szydełko i druty
2. Co masz w planach odnośnie wakacji? - Najlepszym planem jest nie robić planów :))
3. Co jest aktualnym Twoim ufo- rzeczą schowaną nie skończona a zaczętą i spędzającą sen z powiek - Za dużo by wymieniać, wystarczy spojrzeć w boczny pasek bloga z postępami moich prac...
4. Twoja najczęstsza wymówka jak nie chcesz czegoś zrobić brzmi? - Nie mogę...
5. Ulubiony serial - Nie ma takiego
6. Ulubiona piosenka - Wiele mogłabym wymieniać, ale najczęściej tłucze mi się po głowie Metallica "The Unforgiven"
7.Szybko czy dokładnie? - Szybko i dokładnie :))
8.Spacer czy jogging - Spacer
9.Ulubione czytadło... gazeta albo ksiązka - Za dużo by wymieniać, gazetki robótkowe i o modzie, a książki wszelakie, głównie fantastyka
10 Spodnie czy sukienka? - Obie rzeczy, w zależności od nastroju i okoliczności
11.Pies czy kot - Od zawsze chciałam mieć psa, ale to się nie bardzo spełniło...

Ufff...
Tradycyjnie, nie przekazuję zabawy dalej...


ad.3 Reszta gratuluje...

Teraz wszystko w Waszych rękach...

Miłego dnia życzę :))

wtorek, 19 lutego 2013

Kropla wiosny i zimowe obżarstwo

Ogarnąwszy się odrobinę po ostatnich narciarskich występach, wstałam dziś rano z mocnym postanowieniem porannego spacerowania. Na jogging to może tak jeszcze za wcześnie, nogi jeszcze czuję, ale spacer ... to jest to :))
No więc z zapałem zrywam się z łóżka, zerkam w okno i ...siadam z wrażenia. ŚNIEŻYCA!!! 6cm białego puchu spadło na pewno, linijką nie mierzyłam, ale poza kciuk mi sięgało... Czyli ze spaceru nici... Czyli kawusia i biegam, ale po necie. A tam cuuda wszelakie. Zauroczyła mnie TA serwetka. Naszło mnie olśnienie: podkładki!! Ja nie mam podkładek pod kubki!! Lecę po kordonek, sięgam po szydełko i zaczynam robić. W tym momencie mój entuzjazm przygasł i koncepcja zaczęła się zmieniać, aż wykiełkowała zupełnie nowa idea: serwetka w wersji light. Taka do koszyczka wielkanocnego. Bo kto powiedział, że musi być biała, no kto?? Jak wykiełkowało, tak urosło:


Serwetka jest wielkości talerza obiadowego:


I jak widać na zdjęciach,w trakcie pracy nad serwetką pogoda znów się zmieniła. Wyszło słońce, wszystko płynie! Wiosna idzie! :)) Cudowna serwetka, czy jak?? :))

A poniżej reportaż z kategorii ciekawostek, czyli co do blokowania się przydaje. Tym razem przydała się deska do prasowania, deserowy talerzyk i szpilki:


I gdy serwetka tak sobie schła i piękniała, zabrałam się za kolejne cudo znalezione w necie. Konkretnie znalezione u splocika, a potem u Ani


Przepisu nie będę powtarzała, zajrzyjcie na jeden z powyższych dwóch blogów, obydwie dziewczyny wszystko świetnie opisały :))
Ze swojej strony mogę dodać tylko tyle, że tak kruchych ciastek to ja chyba jeszcze w życiu nie jadłam. Zrobiłam je z powidłami śliwkowymi, dałam mniej proszku do pieczenia (dlatego takie niezbyt wyrośnięte się wydają...) i są PRZEPYSZNE. 

...i już ich nie ma... ledwie posta napisałam, a moi panowie zdążyli już się nimi zaopiekować :))

niedziela, 17 lutego 2013

Góry mleka..

A raczej mleko w górach ...nas zastało. Zjeżdżaliśmy na wyczucie, z duszą na ramieniu i obawą, że niechcący na kogoś wpadniemy... Warunków do zdjęć prawie nie było, ale coś zrobić się udało. Przedstawiam Wam Pec pod Snieżką, a zdjęcia z tego i z wcześniejszego wyjazdu....

























Lojalnie uprzedzam, że wszelkie osoby uwiecznione na tych zdjęciach, nie mają pojęcia, że się na nich znalazły...

Miejsce to bardzo sobie cenię ze względu na różnorodność tras i łatwości dostępu do poszczególnych wyciągów. Zjeżdżając jedną trasą łatwo można przemieścić się do kolejnego wyciągu na inną trasę. Człowiek się nie znudzi. :))

Wystraszonych od razu uspokajam: jestem w jednym kawałku :)) Chociaż nóg nie czuję.... Warunki takie, jakich nie lubię: śnieg ciężki i mokry. To nie to, co zjazdy w czasie mrozów. Było bardzo fajnie, ale ...męcząco, odrobinę zbyt męcząco.
A na koniec dowód na to, że na górskich drogach na drutach da się robić :))














Nie ma to jak kanapa we własnym domu... i robótka w dłoni... i kubek gorącej kawy z mlekiem... czyli wracam do domu :))

piątek, 15 lutego 2013

Marzył mi się recykling...

Kilka miesięcy temu ktoś na fb umieścił wpis - link do strony z pomysłami różnych ciekawych rzeczy do domu. Obejrzałam, w kilku się zakochałam, jeszcze inne stały się moim obiektem pożądania. Z tych wszystkich pożądanych rzeczy, ostał się jeden jedyny pomysł: żyrandol z butelek PET. Przez pewien, dość długi, czas gromadziłam butelki, a raczej denka od butelek. Potrzebne było tego mnóstwo... aż nadeszła wiekopomna chwila, gdy się zabrałam do pracy...


i oprócz denek butelek potrzebny jest zszywacz z ogromną ilością zszywek, gdyż idą jak woda...


Tyle się nazbierało po jednej małej przeróbce, gdy stwierdziłam, że kula nie jest do końca kulą...

A poniżej skończone dzieło:




Pewnie teraz co niektórzy zadają sobie pytanie, a dlaczego zamiast na suficie, żyrandol jeszcze na podłodze sobie leży...??
Otóż ... hmmm... się nie nadawał i w śmieciach wylądował...
Po pierwsze - był za zielony i nie wyglądał, po drugie - po zapaleniu światła widać było na nim wszystkie drobne skazy, a także przetarcia powstałe wskutek używania butelek, co zbyt estetycznie nie wyglądało.... A po trzecie i chyba to przeważyło - jak ja go myć będę??!?!?
I stało się. Może na śmieciach ktoś się ucieszył i przygarnął, a może ktoś miał radość z dzieła zniszczenia... Wiem na pewno, że tego eksperymentu, tak jak z masą cukrową, więcej nie powtórzę.
Chyba proekologiczność nie jest mi pisana... :))

A teraz idę odpocząć bo jestem w górach i zjeżdżam. Jutro też. :))))

środa, 13 lutego 2013

Cieniowanek

Złapałam przez moment lepsze światło, więc mogę zaprezentować mój ostatni urobek:


W innym oświetleniu lepiej widać błyszczącą nitkę


I tak mogłoby zostać, ale...
Miałam zupełnie inny pomysł na tą różowiznę. Wymyśliłam sobie, że ją podfarbuję. Bujałam myślami po palecie kolorów, aż wymyśliłam brąz. Nie zabrałam się do pracy od razu i całe szczęście. Koncepcja kolorystyczna zmieniła się. Wymyśliłam sobie fiolet. I użyłabym barwników do tkanin, gdyby nie zostało mi sporo barwnika ...do ciast. W torcie używałam niebieskiego i czerwonego. Niebieski był w płynie, więc jakże mogłabym pozwolić mu się zmarnować. Barwniki wymieszałam, wsadziłam bluzkę do połowy i ...fiolet okazał się oberżyną... Rada nie rada, stwierdziłam, że tak też może być i bluzkę ugotowałam. Wyglądała na zabarwioną. Do czasu płukania. Spłukało się niemal wszystko... Na dole został jedynie delikatnie przyciemniony róż. I jeśli myślicie, że z pomysłu zrezygnowałam, srogo się mylicie. Na pomoc przyszedł mi ...domestos :)) Wsadziłam bluzkę na parę chwil w roztwór domestosa, po czym wyjęłam cudo jasnobrzoskwiniowo-różowe :)))

w ciemnym świetle:


i w ujęciach balkonowych





Sweter jeszcze mokry, ale dopóki istnieją jeszcze jakiekolwiek warunki zdjęciowe... :))

Zrobiłam go niemal w całości na maszynie, jedynie dekolt jest na drutach KP nr2. Użyłam bawełny ze złotą nitką, kupionej kiedyś w Lidlu. Poszło sporo, ponad pół motka.

A wkrótce będzie coś z zupełnie innej bajki... :))

poniedziałek, 11 lutego 2013

O czym by tu...

...napisać....
Bo właśnie znów od kilku dni ciężko mi zebrać się w sobie. I nawet pomysłów na posty były tysiące. I pewnie o te tysiące za dużo...
To może od początku.
W czwartek, tak, ten tłusty czwartek, aby tradycji stało się zadość, nasmażyłam oponek:


Z oponkami od zawsze miałam 2 dylematy: za duże kieliszki i brak pomysłu na końcówkę ciasta.
Z pierwszym poradziłam sobie tak:


Nie wiem, jak dobrze to widać, ale to taki mały kapturek- dozownik do syropu. Się choruje - się ma :)
A co fajniejsze, tym razem z drugim problemem też sobie poradziłam, gdyż upiekłam OSZUKAŃCE:



Czyli, jeśli ktoś podobieństwa nie dostrzega, wyszły były sobie serowe faworki :))
Wszystko zostało ochoczo i ze smakiem pożarte... w kilka chwil... ;))

Impreza urodzinowa syna się udała. Dom stoi :)) Bardzo długo się wahałam, czy pokazywać, czy nie, ale co mi tam, pokażę. Ku przestrodze: pierwszy raz niemal zawsze oznacza niewypał:


Swoją wizję zrealizowałam w 100% ale... cóż, to widać gołym okiem, wyrabianie masy cukrowej nie było, nie jest i nie będzie moją mocną stroną. Zwłaszcza, że przyprawiłam ją bezsennością spowodowaną przeraźliwym bólem pleców... Masie cukrowej stanowczo mówię NIE
Dla niewtajemniczonych: to miała być rękawica bokserska na tle barw klubu żużlowego Stali Gorzów...
Ale smakowo tort był wyśmienity...

Po torcie zostało mi jeszcze sporo barwnika, więc wymyśliłam sposób na jego wykorzystanie. Mam zamiar zabarwić nim sweter. Gotowy sweter. Z bawełny.
Ooo tu widać już kawałki tego swetra:


Gwoli ścisłości nadmienić muszę, że te kawałki już są swetrem, ale że światło marne, prezentacja odbędzie się innym razem :)

W trakcie, w nawet bliskim skończenia trakcie, jest sweter z farbowanego rok temu kaszmiru:



Wstawiam obydwa zdjęcia, gdyż sama nie wiem, które lepiej prezentuje jego kolory. Chyba to drugie...

Jeszcze nie skończyłam poprzednich, a już na druty pakuje się kolejny, już wiosenny, sweter z bawełny:


Ten nie będzie farbowany. Ale potrzebny jest mi prosty w formie, taki "eleganciejszy", więc mam nadzieję, że takowy efekt osiągnę...

A już tak zupełnie na koniec zdjęcie Myszki. Na koalę. Nie mogłam się oprzeć..


No tak na prawie koalę ;))

Reasumując: nie lenię się, robię co mogę, a jak nie mogę to i tak robię, tylko to blogowanie ostatnio mi jakoś tak na wstecznym biegu wychodzi...

środa, 6 lutego 2013

Pasożyt


Zawsze, gdy kalendarz pokazuje kolejną pamiętna datę, sięgam myślami do wspomnień. To wspomnienie jest jednym z nielicznych, które pamiętam tak dokładnie i wyraźnie. Z jednej strony traumatyczne, z drugiej pełne szczęścia…
Wiele lat temu miałam usuniętego, jak Dr House w serialu mawia, pasożyta. Mój pasożyt nie chciał sam mnie opuścić. Walczył zaciekle do samego końca, widocznie dobrze mu było w moim brzuchu. Ale na niego był już czas najwyższy. W pełni rozwiniętych pasożytów tak długo się nie nosi, trzeba je usuwać. Gdy wybudziłam się z narkozy, usłyszałam przejmujący, chwytający za serce płacz z sąsiedniego pokoju. „To pani dziecko tak płacze” – tymi słowami przywitała mnie pielęgniarka. A ja poczułam, że znów odpływam... Gdy uznano, ze jestem już w pełni wybudzona, przyniesiono mi go do łóżka. Mój umysł próbował dopasować to, co czułam w moim brzuchu i co widziałam na USG, do tego, co właśnie oglądałam. Nie dopasował… Mój pasożyt okazał się zupełnie niepodobny do wszystkiego, co sobie dotąd wyobrażałam. I czułam się z tym bardzo dziwnie. Ale powiedzieli, że mój, więc zabrałam do domu, nadałam mu imię, karmiłam, przewijałam, bawiłam, uczyłam, pokazałam jak żyć. I nauczyłam się jednej jedynej podstawowej rzeczy na świecie, której potęgi dotąd nie pojmowałam, której nie uczą w szkole, której nie doświadczy się do męża ani nawet rodzeństwa czy rodziców: bezwarunkowej miłości do swojego dziecka. A mój kochany pasożyt nie raz i nie dwa wystawiał to uczucie na próbę. Przypominam sobie te wszystkie nieprzespane noce, gdy chorował (a chorował przez wiele lat od jesieni przez zimę do wiosny), tą rozpacz, gdy kolejne ubrania i buty szły w strzępy i trzeba było znaleźć pieniądze na kolejne, te wszystkie moje wizyty w jego szkołach spowodowane skargami nauczycieli i rodziców innych uczniów (do nikogo nie docierało, że z dzieckiem z ADHD należy odrobinę inaczej postępować).
Dziś mój ukochany i jak dotąd jedyny pasożyt osiągnął zaszczytny wiek, w którym można legalnie kupić alkohol i papierosy, w którym sam może założyć konto w banku, w którym bez mojej zgody może podjąć pracę, założyć działalność i w pełni odpowiadać, za swoje nietrafione wybory. 18 lat….
I jestem z niego dumna. Już tak mocno nie choruje. Jest najlepszym uczniem w klasie. Jest w samorządzie uczniowskim szkoły, bierze udział w konkursach wiedzy i w akcjach społecznych. Nawet czasem poczytam sobie o nim w lokalnej gazecie… J I nawet sporty walki trenuje… Bardzo samodzielny i kontaktowy facet mi wyrósł. Facet, już nie chłopiec…Hmmm… Jak szybko to dziecko mi się postarzało…

Dziś imprezy nie ma. Jako, że ranga tego wydarzenia należy do jednej z najwyższych, impreza odbędzie się w weekend. I niech nasz dom wszyscy Święci w opiece mają, bo będzie się działo… J Mam nawet pomysł na tort, ale że nie wiem, czy wypali, nie zdradzę sekretu J
Ale żeby tak całkiem dzień bez akcentów nie przeminął, zrobiłam torcik bezowy. O taki:



Za chwilę mój pasożyt-dziecię-facet wróci z treningu i odbędzie się zbiorowa konsumpcja.
Pozdrawiam serdecznie J