środa, 30 stycznia 2013

Ciuch wielofunkcyjny

W dość ekspresowym tempie, z resztek włóczki użytej w ostatnim swetrzychu, zrobiłam do tego swetrzycha osobny golf:


który może być kominem...


...otulaczem na ramiona....


...topem...


...spódniczką....


...a nawet wielgaśną czapką...


Dane techniczne identyczne, jak w batikowym swetrzychu, z tym że robiłam na okrągło bez zszywania. Zużyłam sporo resztek, z sieczki włóczki, którą przy okazji tego swetra zrobiłam. A żeby było zabawniej, włóczki nawet jeszcze sporo mi zostało. Ale to zostawię "na zaś"

A na drutach ...wreszcie ulęgnięty w ubiegłym roku sweter z kaszmirowej farbowanej włóczki :)) Trzymajcie kciuki :))

niedziela, 27 stycznia 2013

Biało, bielej, śmiało, śmielej...

Po ponad tygodniowym chorowaniu wreszcie nadszedł czas upragnionego i wytęsknionego wyjazdu, na który zbieraliśmy się od  ..Nowego Roku J
Tacy jeszcze słabi, kaszlący, ale mocno zdeterminowani, na stoku zastaliśmy takie widoki:



Wierzcie mi, po takim chorowaniu, miesiące ćwiczeń niewiele dają. Równie dobrze można by sobie wszystkie te ćwiczenia darować. Efekt będzie tak samo mizerny…
Tak więc z początku było ciężko, ale kolejne dni  przynosiły poprawę kondycji i witały nas coraz ładniejszą pogodą:







I wyobraźcie sobie, że na powyższym odcinku, bałwanka* zaliczyłam.... 
(*bałwanek- bliski kontakt z podłożem ze śniegu, w wyniku upadku mniej lub bardziej efektownego, na widok którego jedni pękają ze śmiechu, inni z przerażeniem łapią się za serce. Człowiek po bałwanku wygląda i czuje się jak sama nazwa wskazuje)
I mam wyrzuty sumienia niesamowite, bo po bałwanku, leżąc chwilę bez ruchu jak zawodowy żużlowiec, diagnozując, czy jestem jeszcze w jednym kawałku, na pytanie pani z uczącym się dzieckiem (którą usiłowałam wyminąć), czy wszystko w porządku, jedyne dźwięki jakie umiałam z siebie wydusić, były dźwiękami bardzo niecenzuralnymi... Mam nadzieję, że dziecko stało wystarczająco daleko, aby nie dosłyszeć... I uwierzcie mi na słowo, w takich momentach dziękowałam mojemu aniołowi stróżowi, który namówił mnie na zakup i noszenie kasku i błogosławiłam mroźną (-9'C) aurę, dzięki czemu byłam jak ogr i cebula - znaczy warstwy miałam :)) Po tym wszystkim wstałam, otrzepałam się i pojechałam dalej :)) Na szczęście tym razem obyło bez większych szkód psychicznych i fizycznych. Chyba...


Nawet małą tęczę udało mi się w kadrze zamrozić:



Uśmiech słońca zachęcił mnie nawet do hmmm dość śmiałych zjazdów, również po końcowym, najbardziej stromym odcinku. Z moim wiecznym lękiem wysokości i nogami co rok reperowanymi, uważam to ciągle za wyczyn J  Co mi tam, przy mnie ortopedom i rehabilitantom śmierć głodowa nie grozi J



Dla żądnych większych wrażeń, nagrałam również filmek z jednego ze zjazdów. Od razu przepraszam za jakość, ale trzymanie w jednej ręce kijka i aparatu, najwyraźniej wybitnie filmom nie służy J


Po wszystkich tych zjazdach, z gorącą herbatą w dłoni relaksowaliśmy się patrząc na ogień w restauracyjnym kominku


Bo widoków z okna hotelowego nie było za wiele z powodu kompletnego zasoplenia:


A jutro … hmmm… chyba trzeba odwiedzić znów ortopedę...

Pozdrawiam cieplutko :))

wtorek, 22 stycznia 2013

Batikowe swetrzycho

Tak właściwie, to sama nie wiem, czy to jeszcze swetrzysko, czy już sukienka. Jeśli swetrzysko, to długie, jeśli sukienka, to mini. A może tunika?


Jak zwykle parę zbliżeń:




Tu widać, że udało mi się spasować nawet przód z tyłem.


A poniżej widok tyłu


A całość zdobi taki sobie warkoczyk


Sweter zaczęty jeszcze na przełomie 2011/2012, ukończony w niedzielną noc. Od samego początku robiony zgodnie z pierwotną koncepcją. Nic, ale to nic w tym pomyśle przez ten rok nie zmieniłam, co mi samej wydaje się jakoś takie dziwne... :))
No ok, będę szczera: mając na drutach pierwotną wersję, zrobiłam drugą część (prawie całą) kilkanaście oczek szerszą. Za szeroką. Sprułam. Sprułam też pierwotną wersję i nauczona doświadczeniem, zrobiłam tym razem tylko o kilka oczek szerszą od pierwowzoru. I tak już zostało... Tak więc bez prucia się nie obyło :))

Sweter zrobiłam z włóczki Alize angora gold batik design (80%akryl, 10% wełna i 10% moher), w całości na drutach 3,5 prostych, a potem KP. Wszystkie części robione zostały osobno, na końcu wszystko zszywałam. Zużyłam, a raczej przerobiłam na sieczkę wszystkie 5 posiadanych motków włóczki. Sieczka była wynikiem mojego zamysłu spasowania kolorów, tym bardziej, że i przód i tył były robione z 2 oddzielnych motków. Włóczki zostało jeszcze sporo, pewnie uzbiera się tych kawałków na ponad 2 motki, więc wymyśliłam z tych resztek następną robótkę :) Będzie coś do kompletu :))

Pozdrawiam cieplutko :))

niedziela, 20 stycznia 2013

Candy, candy...


Dziś przypada rocznica mojego blogowania i z tej okazji mam do rozdania:
  1. gazetki:

Są to: Sandra Extra Szydełkowe trendy 4/2011, Swetry 3/2010, Dama w Swetrze 9-10/2011,
Mała Diana 10/2009, Mała Diana 6/2011 oraz Mała Diana 9/2011

oraz
  1. Szalik szydełkowy:

Szalik ma wymiary 200 x 36cm, zrobiłam go dość dawno temu, w całości na szydełku z dwóch rodzajów włóczek: gładkiego akrylu i czegoś puchatego, prawdopodobnie włóczki o nazwieAngorka. Szalik ten jakoś tak skutecznie mnie unikał, przeleżał w szafie nie noszony, aż przyszła pora, aby w świat wywędrował…

Warunki takie, jak wszędzie:
- zamieszczamy komentarz z chęcią uczestnictwa w rozdawajce
- byłoby miło, gdyby chętna osoba była obserwatorem mojego bloga
- wklejamy u siebie na blogu podlinkowane zdjęcie i zamieszczamy informację o rozdawajce:

  
Zapisy trwają do 20 lutego 2013r., a ogłoszenie, w czyje ręce trafią gazetki z szalikiem, pojawi się najpóźniej 2-3 dni po zakończeniu zapisów J
Życzę udanej zabawy  J

czwartek, 17 stycznia 2013

Taki czas…


Post przyrodniczy  niestety oddalił się w czasie. Góry będą musiały jeszcze poczekać, bo mąż mi się rozchorował, a i ja nie czuję się zbyt kwitnąco.

Przez to całe niedomaganie, jakiś taki sentymentalizm mnie naszedł.
A odganiałam jak namolną muchę, przesuwałam w czasie, walczyłam ze sobą jak lew,  aby w końcu poddać się z cichym westchnieniem…

Nie sposób mi uciec od podsumowań ubiegłego roku, zwłaszcza, że wielkimi krokami zbliża się pierwsza rocznica mojego bloga. Zwłaszcza, że tak wiele ciekawych rzeczy w moim życiu się wydarzyło. I tak wiele nowych rzeczy w robótkach ręcznych się nauczyłam.
W ubiegłym roku zrobiłam 9 swetrów i bluzek na drutach, 6 swetrów i bluzek na szydełku oraz 3 swetry na maszynie dziewiarskiej. Przybyły mi 2 czapki i 2 szaliki. Oprócz tego zrobiłam serwetkę na szydełku, rękawiczki, sukienkę i spódnicę na drutach i szyto-robioną torebkę.
Nie wiem, czy to dużo, czy mało. Szafa pęka w szwach, ale głowa i ręce miały cudowne zajęcie i to chyba jest w tym wszystkim najbardziej istotne.

Zakładając bloga myślałam, że o dziewiarstwie wiem sporo. Przecież z drutami i szydełkiem miałam do czynienia niemal od zawsze. Robiła moja babcia i mama, aż przyszedł i na mnie czas. Jakież więc było moje zaskoczenie, gdy dotarło do mnie, że tak naprawdę to znajdowałam się na początku dziewiarskiej drogi. W ciągu ostatniego roku nauczyłam się więcej, niż w ciągu całych lat mojego dotychczasowego życia: Poznałam nowe techniki i nabyłam nowych umiejętności:
  1. robienie swetrów od góry na okrągło
  2. bezsupłowe łączenie nitek w robótce
  3. farbowanie wełny
  4. rozdzielanie nitek włóczki
  5. zaszywanie ściągaczy
  6. magic loop
  7. entelac
  8. nauczyłam się robić bąble
  9. i robić na drutach bez odwracania robótki
  10. oraz robić bardziej udane zdjęcia
Zrobiłam rzeczy, o których gdzieś tam po cichutku marzyłam, ale jakoś bałam się za nie zabrać, gdyż myślałam, że nie dam rady: Pierwszy raz w moim życiu powstały:
- sukienka na drutach
- spódnica na drutach
- rękawiczki
- torebka
A duma mnie rozpiera, że ho ho… J

I nie zamierzam na tym kończyć swojej edukacji, gdyż widzę jak wiele jeszcze przede mną. Być może zabiorę się za skarpetki, poduszki i różnej maści dodatki. Ciągnie w kierunku chust i przędzenia oraz wielu wielu innych rzeczy. Ale oczywiście, nic na siłę J

Lecz najważniejsze, najbardziej radosne i najbardziej inspirujące było poznanie innych blogujących osób. Tak bardzo pozytywnie zakręconych, dzielących ze mną wspólne lub podobne pasje. Poznałam i ciągle poznaję mnóstwo osób, które są dla mnie podporą, inspiracją i mobilizacją do działania. Łza mi się w oku kręci, gdy pomyślę, jak wiele to dla mnie znaczy. Dziękuję Wam serdecznie, że jesteście, że czytacie, że wspieracie i komentujecie. :)))

poniedziałek, 14 stycznia 2013

Co tym razem z drutów spadło…


Ano spadło. Z wielkim hukiem. Z wielkim aplauzem domowników. Otoczony pożądliwymi spojrzeniami. Ale mój ci on. Kolejny sweter z burzliwą historią:





Zaczęty pod koniec 2011 roku, jako pomysł na utylizację przeróżnych małych kłębuszków włóczki, zajmujących miejsce w szafie, zawadzających i niemiłosiernie się plączących. W pierwotnej wersji sweter miał mieć nieregularne, w różne strony uciekające paski:



W trakcie 2012 roku, w miarę nabywania przeze mnie nowych umiejętności, pierwotna koncepcja została definitywnie odrzucona i zmieniła się następująco:


Tyle, że jakiś mały mi się wydał i odrobinę podprułam, zmieniając całkowicie pomysł na rękawy. Efektem tych zmian jest sweter, jaki widać na pierwszych zdjęciach.

Jak już wcześniej wspomniałam, do zrobienia tego swetra zużyłam sporo malutkich resztkowych kłębuszków wełen skarpetkowych, głównie chyba Regii oraz 3 motki wełny skarpetkowej z Lidla. Sweter od samego początku był robiony na drutach nr3, w pierwotnej wersji na prostych, a potem już na KP z żyłką J

I przyznam się szczerze, że bałam się tej włóczki, bo nieco szorstka i gryząca się wydawała. I robótka jakaś taka sztywnawa była. Ale po wypraniu sweter zrobił się mięciutki i nawet odrobinę puszystości nabrał, co mnie ogromnie ucieszyło. I nawet nie gryzie za bardzo..

A ponieważ śniegu przybyło, następny post będzie chyba przyrodniczy, bo góry mnie wołają J
Pozdrawiam serdecznie J

wtorek, 8 stycznia 2013

Wykorzystanie bordowego zamka

Zanim przejdę do tematu właściwego, pragnę serdecznie Was powitać w Nowym Roku. Bardzo dziękuję Wam za pozostawione w poprzednich postach życzenia i ciepłe słowa.

Dla mnie nowy rok zaczął się dość tragikomicznie i na razie ten dziwny trend się utrzymuje.
Pierwszego stycznia mieliśmy jechać na narty, blisko, w czeskie Karpaty. Miała być pobudka o 5 rano. Ale los płata figle i obudziliśmy się dopiero o siódmej... O 2 godziny za późno, więc z wyjazdu nici. Mogliśmy się tego spodziewać, ale cóż, nie takie rzeczy się już robiło... ;)
Drugie dziwne zdarzenie miało miejsce w dniu wczorajszym. Nie jestem typem seksistowskim, ale wyobraźcie sobie, co poczułam, gdy odkryłam, że nasz Toffik okazał się Tofisią!! Kurcze, mam zwierzaka transseksualistę... ;)) I nie mam pojęcia, co teraz robić. Owszem, pójdę do tego zoologicznego, który sprzedał mi dziewczynkę zamiast chłopca, ale co dalej - nie wiem. W pierwszym odruchu mam chęć wymienić zwierzaka. Ale jak tak można?? Tofisia jest z nami od maja, przyzwyczailiśmy się do niej, pokochaliśmy, oswoiliśmy, a tu taki kanał. Ale trzeciego zwierzaka już nie kupię, o nie.

Tym optymistycznym akcentem wracam do tematu właściwego.
Kilka postów wcześniej pokazywałam bordowy zamek jako pomysł na sweter. Właściwie tych swetrowych pomysłów było co najmniej kilka. Zamek wędrował z jednej lokalizacji do drugiej, aż wreszcie pozostał w jednym, wydawało się, najbardziej użytecznym miejscu. Sweter skończyłam jeszcze w starym roku, dzień przed Sylwestrem, ale przez problemy z netem mogę go pokazać dopiero teraz:







Oczywiście zamek można rozpiąć i nosić w wersji rozdziawionej :)

Zużyłam 2,5 motka Peonii w dwóch odcieniach bordowego, zmieszanej z akrylem ze szpuli. Druty nr 3,5KP. Sweter zrobiłam w całości od góry, bo nie wiedziałam na ile mi włóczki wystarczy.

A niedługo następny sweter spadnie z drutów :)) Tylko nie wiem, kiedy uda mi się go zaprezentować...

Pozdrawiam serdecznie :))