niedziela, 29 lipca 2012

Leniwy weekend

Czas upłynął mi na prawienicnierobieniu i podziwianiu ranczowych widoków. Było upalnie, sielsko i anielsko... Zakwitły ulubione kwiatki teściowej:



i groszek


i lilie

a tu nie zakwitło



nawet sąsiad z boku hoduje kwiatki



aż nadeszła sobota... Pobudka około 6godz rano, w roli budzika sąsiad-rolnik na traktorze postanowił zrobić nam dobrze i kosił trawę na polnej drodze dojazdowej... Ledwie odjechał, a z oddali zaczęło być słychać gniewne pomrukiwania nadchodzącej burzy. Trwało to długo, o spaniu mowy nie było. Grzmiało, błyskało, a potem lunęło:


A po deszczu jeszcze długo kapało...


Burza poszła dalej:


A dziś znów grzmiało i padało, potem znów słońce, a teraz znów na coś się zbiera... Na dobrą sprawę tak źle nie było, jak zapowiadali, wszystko poszło dalej.

Imieniny udały się wyśmienicie, byli goście, grill, zawody w badmintona (chociaż nikt nie wie, kto wygrał...), świetna atmosfera i mnóstwo śmiechu, od którego brzuch bolał :)) Oby więcej takich dni.
A od mamusi dostałam zestaw takich pucharków:


Właśnie żałuję, że nie mam już farb do szkła, bo to ma potencjał, oj ma... :))

A robótkowo dłubie się i dłubie i dłubie...

czwartek, 26 lipca 2012

Ssskarb i wieści wszelakie

W przepastnych czeluściach mojej szafy znalazłam skarb:


Widok tej szkatułki niesamowicie mnie zaskoczył i ucieszył, bo byłam pewna, że już jej nie mam. Ale nie tylko szkatułka jest skarbem. Bo zawartość jest również niesamowita:



Tak, robiłam bransoletki z koralików. Nauczyłam się tego wiele lat temu, w czasach szkoły średniej, na jednym z obozów językowych, chyba ze Szwajcarami. Pamiętam, że jeszcze drzewka szczęścia z koralików i drutu robiliśmy, ale jeśli ktoś potrafi na fotce wypatrzyć, to dostrzeże te kawałki drucików wśród koralików...




Tak właśnie drzewka szczęścia zakończyły swoją karierę, bo koralików w sklepach było jak na lekarstwo, a  zakupy przez internet dopiero raczkowały.

Bransoletki jak widać, są robione inną techniką, niż widywana przeze mnie na blogach za pomocą szydełka. Wtedy tego nie znałam, a że igła była za gruba, zamiast niej dzielnie pomagał mi cienki drucik. W końcu potrzeba matką wynalazków, co nie?? Praca była mozolna, bo nitki trzeba było wiele uciąć, a ta straszliwie się plątała. Nie miałam też końcówek, zapięć, zawieszek, dlatego wszystkie były łączone w całość. I na rękę wejść musiały.
Nie pamiętam tylko, ile tych bransoletek zrobiłam i gdzie reszta wybyła. Bo na pewno było ich duuużo więcej :))
Jak widzicie, część bransoletek się popsuła i jakoś nie było jak ich naprawić. Jest też kilka zaczętych. I tak sobie leżakują przez te lata...

To tak, jakbym odbyła właśnie podróż w czasie, dobrych kilka lat do tyłu. Może 8, może 9, albo i 10... Wróciły wspomnienia. Miłe wspomnienia :)) To były szczęśliwe lata...

A żeby tak całkiem wspomnieniowo nie było, oto zajawka tajnego projektu w odcieniach beżu:


A ponieważ tajemniczy, nic więcej nie powiem, poza tym, że dzieje się na drutach ...2 i 2,5 :)) Czyli gotowca tak szybko nie będzie.

Jeśli ktoś jeszcze pamięta kolorowe szaleństwo, spójrzcie na czym tak długo utknęłam:


Mówi się trudno i szydełkuję dalej. Tak sobie wymyśliłam i tak musiało być, a że czasu pożarło sporo... hmmm.

Spójrzcie, jaki prezent dostałam od teściowej:


Śliczny, prawda? Własnie się zastanawiam, w którą doniczkę go udomowić, bo podobno spory rośnie :))
A taki wyczyn prezentowy z jej strony jest wart wielkiego uznania, ponieważ moja teściowa ma już 90 lat i każde jej wyjście z domu jest nie lada wyzwaniem.

A teraz idę w końcu robić imieninowe ciacho, bo galaretka się już chłodzi...


A potem ranczo, goście i zabawa... Życzę miłego dnia :))

niedziela, 22 lipca 2012

Miała być..., czyli na różowo

Już nie będę jęczała, obiecuję. No chyba, że następne zadanie mnie zacznie przerastać. Bo to zostało ukończone. W sobotę. Jak zwykle :))
Tylko właśnie, ciągle była mowa o bluzce, potem widziałam już tunikę, a wyszła ....sukienka! Właściwie, gdybym wyrobiła wszystkie motki do końca, pewnie wyszła by sukienka maxi :)) Tylko, że ja maxi nie noszę. Ta jest jak widać do kolan i starczy. A że bawełna, pewnie jeszcze się powyciąga we wszystkie strony.


W nieco innym świetle. I nie wiem, które zdjęcia najlepiej oddają rzeczywistość...


Parę zbliżeń







Tył jest całkiem gładki, jedynie ze ściągaczem w pasie. Dlatego zdjęć już nie pstrykałam.

Zużyłam 1 motek bawełny Star, 2 motki Glorii, 1 motek Sonaty. Druty KP nr 3; 3,5 i 4 . Robiona na okrągło bez zszywania i bez supełków.
Wzór z przodu zaczerpnięty z Sandry 3/2006:


Wzór na rękawach to moja własna radosna interpretacja powyższego wzoru.
I jeszcze mała uwaga do wzoru. Jak widać na powyższych obrazkach, wzór na każdej włóczce układa się inaczej i to niestety widać. A jeszcze ciekawsze jest to, że na ludziu widać jakby mniej...

No i nie wiem, co mam pisać więcej... W razie pytań jestem do dyspozycji, a teraz idę dalej poświstakować   (zwijać znaczy...) :)))

ps. A wiecie, że to moja pierwsza sukienka robiona na drutach?? Dziwne... ;))

ps.2 Małe sprostowanie: przy podanej ilości zużytej bawełny zapomniałam dopisać jeszcze kłębuszka bawełny sonatopodobnej, niecały motek...

piątek, 20 lipca 2012

A świstak siedzi...

...i nawija :)))
Teraz ma na czym, bo wreszcie przyszedł mój wymarzony, upragniony i wytęskniony prezent imieninowy od męża :)) Nie znam słów ani dźwięków, aby wyrazić swój stan szczęśliwości absolutnej. Czyli za wiele słów nie będzie.
No bo spójrzcie zresztą:














I tak siedzę sobie, i zwijam i zwijam i tak bardzo zagubiłam się w czasie, że dopiero teraz załapałam, że przecież  pochwalić się miałam :))
Jak widać, domówiłam jeszcze brakujące połówki rozmiarów drutów do kompletu, więc oj będzie się działo..,.
A poniżej udokumentowany pierwszy zwinięty moteczek.


Może to i akryl, ale już wiem, co z niego będzie...
Udanego weekendu!! Ja idę zwijać dalej :))

środa, 18 lipca 2012

Różowe (nie)szczęście

Nie wiem, po prostu nie mam pojęcia, jak to nazwać...
Przez to całe testowanie mojego przed-prezentu, niewinna próbka przekształciła się w bluzkę. Chociaż już teraz wiem, że tej bawełny jest w ilości wystarczającej na tunikę. Nie wiem tylko, czy cierpliwości mi starczy, aby ją odpowiednio w dół pociągnąć. Z jednej strony miło patrzeć na ten radosny kolorek, a z drugiej trafia mnie, bo robię, pruję, robię, pruję i nie wiadomo, ile jeszcze.
Bo musicie wiedzieć, że to moja pierwsza rzecz robiona przeze mnie od góry. Sposób ten nawet mi wielkiego kłopotu nie sprawia. Problemy zaczęły się w nieco innym miejscu, a już napomykałam o nich nieco wcześniej. Otóż po przerobieniu tego kawałka:


zorientowałam się, że na całą bluzkę, nie starczy mi bawełny. Jak już pisałam i prezentowałam, próba zakupu na Allegro zakończyła się zakupieniem innej bawełny w miejscowej pasmanterii. W tym momencie pojawiła się inna koncepcja rozmieszczenia kolorów. A to oznaczało, że należy w ręce wziąć inną włóczkę i robić od nowa... Przy okazji pojawił się mały dodatek do wzoru:


Tym sposobem zrobiłam aż tyle:


...i pojawiły się schody...
Bo ten ściągaczowy pas zrobiłam za nisko i na Mambie jeszcze to jakoś wygląda, ale na mnie kompletnie nie pasuje... Ponadto okazało się, że bluzka jest jednak za szeroka i należy już zgubić co nieco pod pachami. Czyli kolejne prucie, dzień dłubania do tyłu...
W chwili obecnej wygląda to tak:


Jak widać, jestem o jakieś dwa dni do tyłu i już mnie to męczy. Najchętniej bym to rzuciła w kąt i przestała sobie głowę zawracać, ale już tak niewiele zostało. Do tego boli mnie ręka i tęsknię do szydełka... A miało być tak różowo....

Zainteresowanym uprzejmie donoszę, że Myszka ciągle dycha, a po lekach od weta tylko rozwolnienia do kompletu dostała. W tej chwili ma standardową dietkę, obserwujemy ją, ale nie jest wypuszczana na pokoje, żeby znów czegoś niepowołanego się nie najadła. A weterynarza chyba sobie odpuszczę, bo mi prędzej zwierzaka wykończy...
Mąż natomiast od dwóch dni mi marudzi, żebym pozbyła się futrzaków i kupiła sobie psiaka. A wszystko przez to, że w niedzielę na giełdzie widzieliśmy taką śliczną białą włochatą kulkę... Nie powiem, mnie też ten psiak za serce ujął. No ale tak zaraz to ja się moich gryzoni nie pozbędę, o nie :))

poniedziałek, 16 lipca 2012

Odgrzebane3

Jessst!! Wreszcie dorwałam szydełkowca-niecnotę. Bluzka chowała się i chowała, ale nic przecież wieczne nie jest :))

No to popatrzcie:









Bluzka jest dość duża. Rękawy ciut za długie, ale że od góry, nie miałam serca ich pruć.
Ten szydełkowiec, to moja swobodna interpretacja tego modelu i wzoru:


Wzór pochodzi z Małej Diany nr 5/2005. Nie wiem jak Wy, ale ja ważam, że ten numer MD był bardzo udany.

Historia tego szydełkowca jest dość bujna i dramatyczna. Postaram się skrócić.
Po zaadaptowaniu wzoru jak wyżej, zaczęła powstawać taka bluzka (forma była ustalona niemal od początku taka sama) z nici (Maxi lub Hemera) o bardziej żółtej barwie. Nici nie starczyło. Identycznych nie było. Dokupiłam podobne, ale odrobinę jaśniejsze i zrobiłam część elementów jaśniejszymi. Nie podobało mi się. Sprułam. Złączyłam 3 nitki, dwie ciemne i jedną jaśniejszą i zrobiłam taki sam z potrójnej. Szybko się robiło, nici starczyło. A i rękaw w tamtych dwóch projektach był tak za łokieć. Bluzka wyglądała pięknie. Ale była twarda jak blacha. Sprułam. Eksperymentów bluzka przeżyła jeszcze kilka, aż w końcu nerw mi puścił i zaczęłam z innej beczki. Kupiłam bladożółte Eldorado w ilości wystarczającej i zrobiłam całkiem od nowa. Efekt widać jak wyżej :)) Nici było tak bardzo wystarczająco, że zrobiłam z niej jeszcze jedną letnią bluzeczkę, która już kiedyś na tym blogu gościła (kliknij), ale co mi tam:


A już niedługo pokażę, co się dzieje w materii różowości :)))

czwartek, 12 lipca 2012

Wielka kumulacja w odcieniach różu..

Nie, nie w lotto, ja takiego szczęścia nie mam, niestety. Przez dwa dni skumulowało się tyle różnych rzeczy, że przestałam się cokolwiek ogarniać. Opiszę, ale chronologii ode mnie nie oczekujcie, bo jakoś się gubię w czasie. I krótko też nie będzie, bo się uzbierało.


Myszka jest chora. Najgorsze, że nie wiadomo na co. Od jakiegoś czasu zaczęła nam niedomagać, a to oczko zaropiałe, a to kulawa nóżka, a to jakoś tak szybko się męczyła i pokładała się na boku całymi dniami i wieczorami. Do tego jakaś taka chuda się zrobiła, a sierść zaczęła się z niej sypać, jak liście z drzew jesienią. A karmę dostaje tą dobrą i codziennie o stałej porze. Tofik już ją przerósł, więc różnica stała się bardzo widoczna. A pani weterynarz nie stwierdziła jakiejś konkretnej choroby, wszystko wydawało się w porządku oprócz tej niskiej masy futrzaka.  Dała preparaty na wzmocnienie, probiotyki i za tydzień do kontroli. I wiecie co? Sama nie wiem, co mam o tym myśleć. Bo lekarz polecany na forum szynszylowym, a nie wie co małej dolega. Bo może trzeba by zrobić więcej badań, to może by pokazało. Nie wiem i jest mi smutno. Bo albo Myszka ma jakąś wadę serca (coś zbyt szybko się męczy i przegrzewa), albo biegając po domu najadła się w jakimś kącie plastików i teraz jej to siedzi na jelitach, albo zwierzak ma depresję... Nie wiem, po prostu nic nie wiem. I tylko ciągle po głowie kołacze się moje poczucie winy, że nie dopilnowałam, że powinnam lepiej dom zabezpieczyć...


Do kompletu, mój prezent imieninowy od męża mogę zamówić dopiero po 17 lipca, bo urlopy i coś tam nie można zrobić. A już miałam nadzieję, że będę miała w tym tygodniu kolejny powód do radości...


A wczoraj był dziwny dzień. Tak po całości.
Ledwie się obudziłam, a moja łepetyna zaczęła strajkować na maxa. Nic nie pomagało przez cały dzień, dopiero wieczorem ból trochę odpuścił. A miałam tyyle do zrobienia. Nawet nie bardzo wiem, co się u Was dzieje, bo i na to sił nie miałam...


Drutki mi spokoju nie dawały. Testowałam mimo bólu, z maniackim wręcz uporem. Najpierw  w ręce wpadły mi metalowe wykałaczki (druty rozmiar 2). Dziubałam, dziubałam, ale nie wiem czy z tego coś wydziubię, bo to zajęcie na dłuugi czas :)) No ale przetestowałam i mogę z czystym sumieniem określić je jako mercedesa wśród drutów :)) Po prostu rewelacja.
Później wzięłam się za testowanie większych rozmiarów, aby zrobić ściągacz, który był wstępem do robótki z użyciem KP akrylowych. Więc i o akrylach powiedzieć mogę już sporo. Podstawowa różnica jest taka, że są bardziej tępe od tych metalowych. Może to być zarówno wadą, jak i zaletą. Na samym początku odniosłam wrażenie, że akryle mi się "lepią" do rąk, aby po paru chwilach stwierdzić, że świetnie trzymają się dłoni... Dla porównania podłubałam jeszcze przez chwilę metalowymi i wtedy miałam wrażenie, że robótka mi z metalowych ucieka jak szalona :) Drugą rzeczą, na której się skupiłam, była ich budowa. Na drutach stale połączonych z żyłką robi się lepiej. Im więcej łączeń, tym więcej potencjalnych miejsc do haczenia się oczek. Na łączonych akrylach niestety oczka mi się delikatnie zapierają. Nie wiem tylko, czy to uroda takich drutów, czy to wada akurat tych sztuk. Czas pokaże, bo mam zamiar dokupić jeszcze inne rozmiary do łączenia. Świetny jest taki zestaw drutów, ale zabrakło mi w nim numerów pośrednich. Jednak cały rozmiar mniej lub więcej robi już dużą różnicę. Kolejną rzeczą, na którą zwróciłam uwagę, są zakończenia tych drutów. Druty KP są ostro zakończone. I chwała im za to :)) Zasadniczo wolałam druty o bardziej tępych końcówkach, ale w robieniu na okrągło i przy robieniu na okrągło wzorów, bez ostrych czubków jest baaardzo trudno. Oczywiście to też sprawdziłam :) Nie wiem, co jeszcze powiedzieć. Może to, że żyłka w drutach KP połączonych na stale z drutami wydała mi się bardziej miękka od tej w KP łączonych. Może jeszcze to, że aby robić nimi małe obwody, należy zaopatrzyć się w dłuższą żyłkę. Jest to konieczne, ponieważ druty KP są całe proste i relatywnie długie. Małe obwody więc lepiej robić metodą magic-loop, a nie przerabiać na okrągło, bo tak się nie da. Mam w swoich zbiorach inne druty na żyłce, nie wiem tylko jaka to firma, ale te druty blisko łączenia z żyłką są lekko wygięte ułatwiając robienie na okrągło.  Druty KP tego nie mają i trzeba po prostu stosować inną technikę :) Co do różnicy pomiędzy drutami łączonymi, a tymi na stałe połączonych z żyłką trudno mi określić jednoznacznie, które są lepsze. Druty połączone na stałe z żyłką są świetne, ale te do łączenia dają tyle możliwości!
Reasumując, jestem zachwycona drutami KP i firma KP mnie nie sponsoruje, więc jest to moja całkowicie obiektywna opinia. Polecam je każdemu, a moim absolutnym nr jeden są druty KP metalowe na stałe połączone z żyłką. Drugie miejsce zajmują akryle, mimo że są równie świetne :))


Przez to całe testowanie zaczęłam na dobre robić letnią bluzeczkę. Mimo całej tej jazdy w głowie powstało jej całkiem sporo. Co z tego, skoro zorientowałam się, że mam za mało bawełny... Znalazłam taką na Allegro. Niedrogo. Kolor identyczny. Tylko że zbliżała się już 18, a chomik został bez jedzenia (lodówka też pusta...), więc podjechałam do sklepów, po drodze zajrzałam dla pewności do dwóch pasmanterii, ale tej włóczki nie było. Gdy wróciłam do domu, okazało się, że ktoś mi kupił tą włóczkę :(((
Żeby było fajniej, chcąc dać chomikowi jeść, zauważyłam, że nie mam karmy!! A przecież kupiłam!! W aucie jej nie było, czyli musiała zostać w sklepie. I wiecie, że wtedy się fest poryczałam?! Bo nie dość, że Myszka niedomaga, prezentu imieninowego na razie nie ma, ktoś mi włóczkę sprzątnął sprzed nosa, łeb mi pęka jak szalony, to chomik głodny!! Normalnie kumulacja...


A dziś nastał lepszy dzień. 
Rano odzyskałam zakupioną karmę. Pani w sklepie stwierdziła, że wczoraj to jakiś dziwny dzień był, bo nie byłam jedyna. Oprócz mnie zakupów zapomniało aż sześć (!!) innych osób. 


W pasmanterii dobrałam inną włóczkę w podobnym kolorze i będą paski w odcieniach różu:




One wydają się takie same, ale odcienie koloru się jednak różnią.
Z tamtej bawełny powstało już tyle:




Szkoda tylko, że duża część ze zrobionej robótki idzie do sprucia, bo znalazłam pomyłkę we wzorku. Ponieważ błąd wystąpił w górnej bardzo widocznej części, nie potrafię tego tak zostawić i udawać, że tak ma być :( 
Trudno, troszkę dłużej poczekamy na gotową bluzkę i tyle...


No i znów pokażę Wam kwiatki. Bo jakiś czas temu mówiłam, że ten jasny storczyk kwitnie mi jak wariat, prawda? Oto dowód:




On ma naprawdę 2 pędy :))


I jeszcze fotka zbiorowa:




















A teraz idę podumać, czy robić tą różową bluzkę dalej, czy wrócić do szydełka...

poniedziałek, 9 lipca 2012

Yhy yhy mmm aaaa yhy yhy yupi yupi

To mała próbka dźwięków, jakie właśnie z siebie wydaję :))
Czy to już szczęśliwość? Hmmm, nie wiem, ale jest baaardzo blisko. Dawno nie czułam się tak dobrze ....po zakupach. Zwłaszcza tych przedimieninowych. Ale jak tu się nie czuć inaczej, gdy odbiera się z poczty taką paczuszkę







Czujecie już te emocje? To bicie serca, przyspieszony oddech i mrowienie w ciele... A wszystko to na widok paczusi, w środku której znajduje się toooo:



Teraz to wszystko rozpakowuję i tak dotykam i patrzę i miziam i... kombinuję, co by tu wrzucić na te drutki jako pierwsze :)))) Po prostu obłęd... Kurcze, czuję się jak na haju... ;)))

A jutro mam sobie zamówić kolejny prezent imieninowy, tym razem od męża!! Na pewno się pochwalę :))

A na razie spójrzcie na hortensje, które rosną niedaleko mojego bloku: