Płaczu jest wiele rodzajów, ale generalnie dzielą się na te złe i dobre. Są łzy szczęścia i wzruszenia, są też łzy bólu i bezsilności. W ten weekend zaliczyłam superpromocję, bo moje łzy lały się strumieniami. Oczywiście mowa zarówno o tych łzach rozpaczy, jak i szczęścia, przy czym tych drugich było bez porównania więcej. No ale do rzeczy :))
Piątek mijał leniwie na porządkach, komputerze i robótkach. Takie nic specjalnego ...do czasu. Gdy mąż wszedł do domu, leniwość diabli wzięli. Do fryzjera zaczął mnie wyganiać, bo zarosłam okrutnie. I nie było opcji, że jutro, że za parę dni, że jak umówię się z ulubioną fryzjerką. Zostałam dosłownie wypędzona z domu i nieobcięta miałam nie wracać. I jeśli ktoś myśli, że moje łzy wycisnęła nieudana fryzura, to się zawiedzie. Wyszło ok, może ciut za krótko, ale na dłużej wystarczy...
Problem się pojawił, gdy pozbyłam się blond pasemek. No trochę za ciemno mi się na głowie zrobiło, więc zabrałam się za farbowanie. Miało być bardzo blond, na całości. Wyszedł ...KURCZAK!!! Takiej żółtaczki niezakaźnej się nie spodziewałam. I fotek nie będzie, bo wolałam tego nie dokumentować.
Ogrom nieszczęścia mnie powalił i przygniótł do podłogi. Znalazłam się w kraterze rozpaczy. Tym większym, że w domu oprócz czerwonej, innej farby nie miałam. Tak, wtedy pierwszy raz się poryczałam.
Postanowiłam, że domu już nie opuszczę, bo jak z taką głową na ulicy się pokazać, no jak?? Jakoś przespałam ten czarny piątek. A w sobotę rano mąż pojechał mi po farbę do włosów. Poprosiłam go tylko o coś, co ma w nazwie "srebrny", "platynowy", "naturalny" i jest albo blondem, albo jasnym brązem. Żadnych rudych, miodowych lub słonecznych, poza tym było mi wszystko jedno.
Moje kochanie jasny brąz przywiozło. Od razu lepiej mi się zrobiło, gdy pozbyłam się tego szkaradztwa na głowie. Całe dotychczasowe napięcie zeszło ze mnie w jednej chwili i byłam gotowa na leniwy weekend na Ranczo.
Na Ranczo pogoda była dziwna. Tak, jakby zanosiło się na deszcz, ale coś się wstrzymywało. Próbowałam robótkować, gdy w pewnym momencie poczułam, że jeśli się nie położę, to tego dnia nie przetrwam. I tak sobie zasypiałam, w międzyczasie wybita z rytmu przez sprawdzającego mnie męża. Już mi się tak błogo zaczęło robić, gdy dotarło do mnie, że ktoś usiłuje mnie budzić. I to nie był mój mąż! Otwieram oczy i co widzę?? Kuzyn, z którym częściej widuję się na Facebooku, niż w realu, stoi nade mną pochylony i do mnie mówi!! Nie wiedziałam o co kamann, CO ON TU ROBI??? To sen??? Ale po chwili zaczęło do mnie docierać, że to raczej snu nie przypomina. Tym bardziej, że gdy tylko stanęłam na nogi, do pokoju wparowała reszta części rodziny (siostra, mąż i kuzynostwo), jakieś kilkanaście osób, z tortem i mi STO LAT śpiewali!! Stałam jak wryta, próbowałam ogarnąć, co to za okazja, ale moje zwoje mózgowe w tym momencie chyba jeszcze z objęć Morfeusza nie powróciły, bo kompletnie nie jarzyłam. Oni tak śpiewali, pstrykali fotki mojej kompletnie zdurniałej minie, a ja włączyłam turbomyślenie. Moje imieniny minęły, impreza była, więc to nie to. Do urodzin jeszcze kilka dni, we wrześniu, a przecież sierpień się nie skończył. Ale na torcie widzę, stoi jak byk 40 i się świeci. Czyli to chyba o mnie chodzi. CZYŻBY POMYLILI DATĘ MOICH URODZIN??!! Miałam łzy w oczach, ale ze wzruszenia, pal licho datę, pamiętali o mnie.
No dobra, odśpiewali, każą dmuchać i myśleć życzenie, więc działam na autopilocie i robię, co każą.
W dodatku te świeczki wcale tak łatwo zdmuchnąć się nie dawały, co powyżej widać. Dmuchałam tak kilka razy...
Postawiłam tort na stole, chciałam zaraz kroić, wyciągałam talerze intensywnie myśląc, czy mi naczyń i jedzenia na tyle ludzi starczy, a oni: hola hola, to nie wszystko :)) I stanęłam znów jak wryta, bo każdy zaczął coś z aut przynosić. Oni przyjechali z kompletem jedzenia i picia wszelakiego o jednorazowych naczyniach nie zapominając! Nawet swój sprzęt grający przywieźli! I wiecie co, nie dość, że zatroszczyli się o cały catering, to jeszcze cały program imprezy mieli przygotowany w najdrobniejszym szczególe. Panowie zajęli się grillowaniem, panie plotkami (no bardziej wyjaśnieniami tego wszystkiego...) i resztą jedzenia. Okazało się, że spisek był knuty od miesiąca, data została wybrana tak, żebym się nie mogła za grosz domyśleć, a w tą tajną operację było zamieszanych sporo osób z dalszej i bliższej rodziny. Wiedzieli wszystko, ale nawet ani siostra, ani mama, ani mąż się nie wysypał. Konfidenci... Przy okazji odebrałam życzenia od nieobecnych. Przyjechała roześmiana połowa kuzynostwa, bo reszta nie dała rady.
I nawet ciepła i słoneczna pogoda się zrobiła. Był badminton i siatkówka oraz kilka innych fajnych gier. Gdy zrobiło się ciemno, towarzystwo zaczęło puszczać lampiony. To tak zamiast kwiatków. Całe 40 sztuk wzbijało się w niebo.
Było pięknie. Jak urzeczona wpatrywałam się w niebo. Moja szczęka z hukiem opadła na trawę i znów odjęło mi mowę. Kolejny raz najnormalniej w świecie się poryczałam. Oni to wszystko zrobili dla mnie!! Dla mnie!!
Ledwie ochłonęłam, towarzystwo mi piosenkę śpiewać zaczęło. "Czterdzieści lat minęło, jak jeden dzień...." niosło się wśród pól i daję głowę, że i na drugim brzegu jeziora ich słychać było. I pamiątkę dostałam...
I znów ze mnie łzy wypłynęły. Tak wiele szczęścia, w jednym dniu. Czułam się niesamowicie. Siedzieliśmy potem przy ognisku, a mnie ogarnęła błogość. Wszystkie troski gdzieś odeszły i rozkoszowałam się tą radosną chwilą.
A na koniec, gdy wszyscy się już porozjeżdżali, miałam kolejnego gościa. Jasnorudy. Nawet zgrabny. Ale wyraz pyska jakiś taki chytry. Cztery łapy, wielka kita... LIS!! Parę razy go z Rancza wyganialiśmy, ale on co chwilę wracał. Jeśli na imprezę chciał się wprosić, to tak trochę poniewczasie. Czyżby i on życzenia miał zamiar mi składać??? ;)) Spać poszłam głęboko w nocy, ale zasypiać zaczęłam dopiero nad ranem. Cały ten dzień przewijał mi się w głowie niczym film SF.
I nadal, jeszcze w tej chwili, tak siedząc i pisząc, zastanawiałabym się, czy to wszystko realne, gdyby nie pozostałości jedzenia po wczorajszej imprezie... Jestem w głębokim szoku.
Dlatego wybaczcie mi, że na razie jeszcze u nikogo nic nie skomentuję, ale najpierw ogarnąć się muszę...
Pozdrawiam serdecznie :)))