Po ponad tygodniowym chorowaniu wreszcie nadszedł czas
upragnionego i wytęsknionego wyjazdu, na który zbieraliśmy się od ..Nowego Roku
J
Tacy jeszcze słabi, kaszlący, ale mocno zdeterminowani, na
stoku zastaliśmy takie widoki:
Wierzcie mi, po takim chorowaniu, miesiące ćwiczeń niewiele
dają. Równie dobrze można by sobie wszystkie te ćwiczenia darować. Efekt będzie
tak samo mizerny…
Tak więc z początku było ciężko, ale kolejne dni przynosiły poprawę kondycji i witały nas
coraz ładniejszą pogodą:
I wyobraźcie sobie, że na powyższym odcinku, bałwanka* zaliczyłam....
(*bałwanek- bliski kontakt z podłożem ze śniegu, w wyniku upadku mniej lub bardziej efektownego, na widok którego jedni pękają ze śmiechu, inni z przerażeniem łapią się za serce. Człowiek po bałwanku wygląda i czuje się jak sama nazwa wskazuje)
I mam wyrzuty sumienia niesamowite, bo po bałwanku, leżąc chwilę bez ruchu jak zawodowy żużlowiec, diagnozując, czy jestem jeszcze w jednym kawałku, na pytanie pani z uczącym się dzieckiem (którą usiłowałam wyminąć), czy wszystko w porządku, jedyne dźwięki jakie umiałam z siebie wydusić, były dźwiękami bardzo niecenzuralnymi... Mam nadzieję, że dziecko stało wystarczająco daleko, aby nie dosłyszeć... I uwierzcie mi na słowo, w takich momentach dziękowałam mojemu aniołowi stróżowi, który namówił mnie na zakup i noszenie kasku i błogosławiłam mroźną (-9'C) aurę, dzięki czemu byłam jak ogr i cebula - znaczy warstwy miałam :)) Po tym wszystkim wstałam, otrzepałam się i pojechałam dalej :)) Na szczęście tym razem obyło bez większych szkód psychicznych i fizycznych. Chyba...
Nawet małą tęczę udało mi się w kadrze zamrozić:
Uśmiech słońca zachęcił mnie nawet do hmmm dość śmiałych
zjazdów, również po końcowym, najbardziej stromym odcinku. Z moim wiecznym
lękiem wysokości i nogami co rok reperowanymi, uważam to ciągle za wyczyn J Co mi tam, przy mnie ortopedom i
rehabilitantom śmierć głodowa nie grozi J
Dla żądnych większych wrażeń, nagrałam również filmek z jednego
ze zjazdów. Od razu przepraszam za jakość, ale trzymanie w jednej ręce kijka i
aparatu, najwyraźniej wybitnie filmom nie służy J
Po wszystkich tych zjazdach, z gorącą herbatą w dłoni relaksowaliśmy się patrząc na ogień w restauracyjnym
kominku
Bo widoków z okna hotelowego nie było za wiele z powodu kompletnego zasoplenia:
A jutro … hmmm… chyba trzeba odwiedzić znów ortopedę...
Pozdrawiam cieplutko :))