czwartek, 31 maja 2012

Lęki i obawy

Stało się, to już jutro. Czeka mnie badanie. Takie z gatunku baardzo nieprzyjemnych, bo od d**y strony. Do jutra mam zakaz jedzenia, a jako substytut obiadu 4 litry wody z jakimś proszkiem. Na wyczyszczenie. Głód zniosę, badanie też. Boję sie o wynik. Właściwie to może nie ma się czego bać, bo ja już takie dziwne szczęście mam, ze wyniki wychodzą dobre. Ale jednak krew utajona była. Coś się działo. A może już się zagoiło??

I tak siedzę sobie i dumam... Póki jeszcze siedzieć mogę ;))

Bo ja taka bojąca i przeżywająca dusza jestem. Są dni, że boję się wykonać prostego telefonu. Przecież nie gryzie... Boję się, że nie dam sobie rady. Z niczym. Czasem boję się wstać, innym razem spać. Jedne lęki są  mocno upierdliwe, inne mniej. Od dzieciństwa muszę mieć podczas snu coś na stopach, bo może mnie coś złapać... ;)  Boję się pająków (o potworze, dokąd mnie ciągniesz...??) Ze spraw poważniejszych nadal boję się bólu, chociaż ten upierdliwiec dzięki stawom ciągle mi towarzyszy. Boję się, że wkrótce stracę kolejną kochaną osobę w mojej rodzinie. Mogłabym tak wymieniać bez końca....

Czego się nie boję? Hmmm...  Nie boję się stracić pracy, bo już jej nie mam... Nie boję się już zjeżdżać na nartach, chociaż czasem mam obawy czy zjadę w jednym kawałku ;)) Nie boję się śmierci, bo wierzę, że wtedy żadne sprawy tego świata już mnie nie będą dotyczyć. Ale boję się umrzeć i zostawić cały ten bajzel wokół siebie w stanie tak nieuporządkowanym...


ps. jeden litr paskudztwa za mną... a gdzie jeszcze trzy?? Blee bleee... kto taki słodko-mdlący smak wymyślił????

ps2 Hmmm... robótka w dłoni, pupa na sedesie, życie jak w Madrycie.... ;))

środa, 30 maja 2012

Zielony zakątek

Od dłuższego czasu mam takie miejsce, gdzie z dala od zgiełku miasta (no dobra, lekko przesadziłam o tym zgiełku...), spędzam cudowne leniwe chwile. Mowa tu o ranczu. Co jakiś czas już kilka słów o nim pisałam. Ranczo to taki skrawek ziemii nad jeziorem, na którym wbrew pozorom nie ma ani jednego konia. To nie tak, żebym nie chciała, ale warunków do ich hodowli niet.



Ale za to jest coś do pomieszkiwania (bez łazienki) i oddawania się słodkiemu lenistwu. No dobra, ja tam głównie przesiaduję na fotelu z robótką lub książką w dłonii. Panowie uwskuteczniają polowanie na ryby, zresztą ze skutkiem różnorakim, a czasem w coś pograją. Atrakcji jest cała masa. Można pokopać piłkę, pograć w siatkówkę, w kometki, porzucać lotkami lub postrzelać oraz w ramach sportu pobiegać z kosiarką do trawy.... :))
Drugim moim ulubionym miejscem jest huśtawka, z której mam widok na oczko wodne,


na brzegu którego często przesiaduje żaba oraz jaszczurki. W tym roku żaba jest turkusowa z nóżkami w paski, a jaszczurek jeszcze nie było. Nie ma na razie zbyt wiele kwiatów, ale jest troszkę drzew i krzewów


Ledwie znajdę się w domu już tęsknię do tych pól zielonych, łąk ukwieconych, śpiewu ptaków i brzęczenia os, szerszeni i owadów wszelakich ;))

Robótkowo melduję, że coś tam przybywa, ale ja gapa fotek nie zrobiłam... Można oczywiście śledzić postępy na pasku bocznym :))

niedziela, 27 maja 2012

Kwadratowo się zrobiło

Ażeby tradycji stało się zadość, następna robótka została ukończona w sobotę. Właściwie nic nie stało na przeszkodzie, aby zrobić ją wcześniej, ale... może lenistwo?? ;))
Inspirację, a raczej pomysła zgapiłam od Doroty
Jej dzieło jest baardzo udanym połączeniem szydełka i drutów, a ja koniecznie chciałam coś całkiem na szydełku. No to wydłubałam :))
Zdjęcia tuniki troszkę ciemne, bo dopiero wróciliśmy z kilkudniowego lenistwa na ranczu, ale ważne że są...


Parę zbliżeń:




Rękaw oczywiście też z kwadratem i koniecznie u góry lekka bufka. Ja mam chyba jakiegoś hopla na punkcie bufek... Może to dlatego, że mam dość wąskie ramiona...?

Z lampą błyskową:


i jeszcze zbliżenia



Wzór prościzna, same słupki, idealna odskocznia od ostatniej robótki :)) Zużyłam trochę resztek kordonków Ariadny nr 8, parę kawałków czegoś podobnego do Maxi. Nie policzyłam ile tego poszło. Szydełko - moje ulubione Daisy nr 3, idealne do luźnego przerabiania cienizn wszelakich :))

W kwestii robótkowej pospiesznie donoszę, że na tapecie jest teraz kolorowe szaleństwo, ale jakoś tak tęsknie zerkam w kierunku drutów, że naprawdę nie wiem gdzie wyląduję... :))

Tymczasem pomykam się ogarnąć, bo po przeżytych kilku dniach w spartańskich warunkach, mam jakieś takie dziwne wrażenie, że ciągle coś po mnie łazi...  ;))

niedziela, 20 maja 2012

Fioletowy kaszmirek

Dzień nad morzem musiał mi bardzo pozytywnie naładować baterie, ponieważ zarówno w trakcie podróży, jak i po jej zakończeniu zabrałam się do skończenia swetra, który zaczął się robić już dawno temu. Znaczy rekordzistą nie jest, ale zaczęłam go na pewno w ubiegłym roku. Towarzyszył mi podczas wyjazdów w góry, oczekiwania w przychodniach, pobytu na Ranczo. Bez trudu mieścił się nawet w niewielkiej torebce. Robiłam kawałek i odkładałam i tak przez kilka miesięcy. W sobotę towarzyszył mi na Ranczu

Ciepełko, miłe towarzystwo, piękne widoki, cóż więcej pragnąć...
Skończyłam go wczoraj wieczorem :)) Uwaga, będzie duużo zdjęć :))





Kilka szczegółów:


To dekolt, a poniżej wykończenie rękawa


Do kompletu zrobiłam zimą na maszynie wdzianko z takiej samej pojedynczej nitki, z przodu wrobiony pasek nitki srebrnej. Prezentowałam je już kiedyś, ale teraz w lepszym świetle i na Mambie:




A tak prezentują się w komplecie :))



Dwupak będzie idealny na bardziej chłodne dni. Podejrzewam, że zimą zda egzamin celująco :))

Robótka w całości z cienkiej 100% kaszmirowej nici ze szpuli. Szydełko Daily nr 3 (Tulip ca 1,5mm)

Przy okazji machania szydełkiem zrobiłam tunning paskowej bluzce. Po prostu musiałam skrócić rękawy, bo okazały się sporo za długie. Oto efekt:


A teraz zabieram się za następne robótki :)) Miłej reszty niedzieli :))

piątek, 18 maja 2012

Morze...

Wczorajszy dzień upłynął pod znakiem podróży i robótki :)) Zabrałam się z mężem na odwiedziny nadmorskich miejscowości. On w interesach, ja dla towarzystwa. Oczywiście w trakcie podróży zawzięcie szydełkowałam :)) Pół dnia upłynęło na spacerze po deptaku w Międzyzdrojach, odwiedzinach morza, smażonej rybce i pysznym deserze... A że było zimno, popadywało i straszliwie wiało, to nic. Ubrania wzięłam odpowiednio ciepłe :))




I Posejdon do kompletu:


Kiedyś deptak w Międzyzdrojach kojarzył mi się z kompleksem smażalni ryb i takimi niebieskimi parasolami nad stołami. Teraz zrobiło się ładniutko, taki porządek...

ps Do wody nie wchodziłam, by mi stawy do końca połamało... Za to powdychałam sobie jodu, chociaż na moją tarczycę to już trochę poniewczasie ;)

środa, 16 maja 2012

Minimalizm??

Jakiś czas temu przeczytałam na jednym blogu o minimalizmie w życiu. Przeczytałam i zamknęłam, a następnie zapomniałam o sprawie. Niestety nie mogę ponownie odkopać tego bloga, dlatego linku nie będzie.
W każdym razie rzecz dotyczyła tego, że do życia niewiele nam trzeba przedmiotów, max 100szt. Dlaczego teraz do tego wracam? Otóż dzięki Violi udało mi się uporządkować moje pozaczynane robótki i jak ktoś zauważył, w bocznym pasku umieszczam postępy moich prac. Sądziłam, że tego nie ma zbyt wiele, dopóki nie zaczęłam tego wszystkiego dodawać do paska... Pozaczynane, porozgrzebywane, a ja ciągle szukam jeszcze czegoś... Jednym słowem uprawiam maksymalizm na maxa. Rozejrzałam się po domu, zajrzałam do szafy, smutek mnie ogarnął. Nie wiem jak zabrać się do porządkowania przestrzeni wokół mnie. Nie wiem jak zniosę takie porządki. A może idea minimalizmu nie jest dla mnie??

sobota, 12 maja 2012

Odgrzebane

Kiedyś podczas prezentacji moich prac wspominałam, że to nie wszystko, prawda? Otóż jeszcze przez jakiś czas będę odgrzebywać kolejne zachomikowane robótki :))
Tym razem odkopałam dwa bolerka. Zastanawiałam się po prostu, czy któregoś nie włożyć na jutrzejszą komunię chrześniaka (tak, to już jutro...), ale że zrobiło się trochę zimno, koncepcja ewoulowała...

Nie pamiętam, które kiedy zrobiłam, dlatego napiszę tylko to, co pamiętam.
Białe bolerko powstało na pewno na bazie inspiracji którąś naszych rodzimych gazet. Tamto bolerko było krótsze, miało inne zapięcie i wykończenie i chyba rękawki też inne.  Z gazety zaczerpnęłam pomysł i wzór...

Pamiętam, że robiło się na tyle szybko, że wkrótce po nim zrobiłam komunijną pelerynkę z odrobinę grubszych nici. Fotki nie będzie, bo wtedy ich nie robiłam. A teraz nawet nie wiem, czy właścicielka jeszcze ją posiada.

Brązowe bolerko jest zrobione z dużo cieńszej nici, chyba Snehurka, dość gęsto. Jak na tak mały rozmiar, zajęło mi sporo wieczorów, klęłam niemiłosiernie, ale jestem uparta.... Wzór podpatrzyłam w pewnej włoskiej gazecie, reszta to już moja własna radosna twórczość. Tym razem fotek więcej, bo ten brąz to jak z czerwienią i fioletem: nijak nie idzie trafić na właściwy odcień ;)



Patrząc na swój monitor, chyba to ostatnie zdjęcie najlepiej pasuje mi do oryginału...


W domu zrobiło mi się baaardzo pachnąco. Najpierw ja przytargałam konwalijki:


A nieco później syn wręczył mi wisterię :)) Znaczy bez... Znaczy na pewno nie bez kwiatków, tylko kwiatki bzu... ;))

Dziecko tylko jakoś tak króciutko te kwiatki urwało, że jako wazonik posłużyła literatka :))
Ale pachnie obłędnie....

czwartek, 10 maja 2012

Szydełkowo

Ledwie druty trafiły do kąta, już zaczęłam za nimi tęsknić i łapię się na myślach, aby je przeprosić. Tyle że obiecałam sobie, że zaczęte robótki szydełkowe doczekają końca, zanim te druty przeproszę. Aktualnie na zmianę szydełkuję:

Tak, to kaszmirek. Zimą jakoś tak go odłożyłam na bok, a teraz nabrał mocy urzędowej i najwyższy czas, aby ponownie się nim zająć. Sztuka to niełatwa, zważywszy jak cienka to wełenka (cieńsza od Maxi). Jeden motyw robi się dość długo, a do skończenia robótki tych motywów trzeba całkiem sporo...

Kolejna robótka, to wzór kwiatków z cieniowanego kordonka:

Zmieniłam oryginalny wzór, aby kwiatki były gęściej. Jednak nie wiem, czy jestem zadowolona z efektu. Tak gęsta ciapalunga nie jest, tym o czym marzyłam... Urobiłam spory kawałek, ale prawdopodobnie pójdzie do sprucia. A wtedy zacznę od nowa, bardziej polegając na oryginale.

A na koniec zapowiedź czegoś, o czym wspominałam już wcześniej:

Będzie bluzeczka, albo tunika. Wzór niesłychanie prosty, tylko nitek wiele...

Oczywiście Dallas,63 skończyłam i zaczęłam Desperację (też King) Po przeczytaniu kilku rozdziałów stwierdziłam, że nie mam jednak ochoty na tak krwawą historię i zaczęłam cykl Upadli Lauren Kate....

ps. Jestem debeściak ;) właśnie odkryłam, jak zrobić większe fotki na blogu. Proszę tylko o opinie, czy teraz jest lepiej, czy zrobić troszkę mniejsze :)

poniedziałek, 7 maja 2012

Nie miała baba...

kłopotu, to go sobie sama wynalazła...
Moje ostatnie porządki w szafie zaowocowały jednym przykrym wnioskiem. Otóż mam tam cuda cudeńka, a brakuje mi kilka najbardziej podstawowych rzeczy. Jednymi z tych rzeczy są topy. Zwykłe, bawełniane, z niewielką domieszką elastanu, coś na ramiączkach. Ale żeby tak łatwo nie było, to brak stwierdziłam w kilku podstawowych kolorach: beżowym, żółtym, pastelowym fioletowym i jasnym zielonym (może być też pastel). Jasny fiolet wypatrzyłam w Tesco, żółty też tam był, cena do zniesienia, więc wiedziałam, gdzie się udać. Ale najbardziej potrzebny mi beżowy, cielisty, forma obojętna, może być zarówno z szerszymi, jak i z węższymi ramiączkami. Byle był. W sam raz do ostatnio skończonego swetra, co by golizna przez dziurki nie przeświecała. Z tym poczuciem palącej potrzeby wybrałam się na zakupy....
To była totalna porażka. W naszym mieście otworzyła się ostatnio nowa galeria handlowa, a że miałam tam jeszcze coś do obejrzenia, więc po supermarkecie skierowałam się w tamtą stronę. Pomyślałam sobie, że wśród tych wszystkich sieciówek nie ma siły, aby zwykłego topu nie kupić. Jednak myślenie powinnam sobie odpuścić tym razem. Po przebyciu kilku sieciówek, nogi mi już w d... właziły, zaczęłam odczuwać flustrację z narastającą paniką. Do tego to ciągłe pamiętanie, że za chwilę mogę musieć skorzystać z wc, a nie bardzo ogarniam lokalizacji.... Koszmar, ale jakoś przeżyłam. Koloru beżowego NIET. Albo jakieś kawy z mlekiem, albo kompletnie kolory z kosmosu. Na dodatek nie znalazłam ŻADNYCH PASTELI. Bo kolory były ładne, tyle że ja już podobne w swojej szafie mam. No i te ceny... Dosłownie miałam wrażenie, że wszystkie te sieciówki jak jeden mąż zaopatrują się w tej samej hurtowni, tyle że metki i ceny dają różne. Byłam już tak zmęczona, że nie miałam ochoty sprawdzać sytuacji w drugim centrum handlowym. Właściwie tam niemal te same sieciówki, więc co by mi to dało? Już prawie na czworaka wlokąc się na parking, pozbawiona jakiejkolwiek nadziei, weszłam do ostatniego niedużego sklepiku. Też jedna z sieciówek. Szybki rzut oka na wieszaki i.... znalazłam!!! Beżowy! Top! Na ramiączkach! Cena ujdzie! Wow! Wiskoza... Buu...  Wzięłam, ale mam  uczucie niedosytu. I niesmaku. Bo tylko z pozoru wydaje się nam, że mamy wybór. Otóż wcale go nie mamy, jak pokazuje moja dzisiejsza przygoda. Dawno nie byłam na zakupach w tak konkretnym celu i stwierdzam, że to okropna męka. Nigdy więcej.... Taa... Zobaczymy czy się uda...
ps Internet też sprawdzałam. Wczoraj. Z miernym skutkiem...

Wróciłam do domu, już miałam zalegnąć na kanapie z e-bookiem w ręku (Dallas'63 S.Kinga na tapecie), gdy mój wzrok powędrował w kierunku kwiatków. Biedactwa, zapomniałam o nich. No to póki pamiętałam, chwyciłam wodę i do roboty. Odchyliłam firankę, a tu niespodzianka:



Ten storczyk bardzo długo był na mnie obrażony za pęd, który mu ucięłam. Chyba... W każdym razie po dłuuugim oczekiwaniu znów kwitnie. Świetnie się składa, bo drugi storczyk, który kwitnie nam ciągle jak wariat, już powoli przekwita


Zostały mu już tylko te dwa kwiatki...

A na koniec zdjęcia Tofika i Myszki. Najpierw sam Tofik:


Myszka przy jedzonku, Tofik z tyłu:


Na zdjęciu niewiele się od siebie różnią, ale Tofik jest wyrażnie ciemniejszy i ma przepiękny ogon.
A tu po dzikich harcach padnięta Myszka, Tofik znów na drugim planie...


Ogromnie się cieszę, że są dwa zwierzaki. Myszka widać że już akceptuje swojego towarzysza niedoli i oba powinny chować się lepiej. Nikt nie lubi samotności, nawet futrzaki. Jedyny kłopot, gdy są dwa, to zagnanie ich do klatki. Jednego trzeba koniecznie łapać, a drugiego zagonić. A ponieważ Myszka już nauczyła się wskakiwać do klatki, gdy się ją goni, to Tofik musi być łapany... W innym wypadku, zanim się zagoni drugie, to pierwsze zdąży znów zwiać...
Nie miała baba kłopotu...

niedziela, 6 maja 2012

Obiecane

Tak, jak już wcześniej sygnalizowałam, w końcu słów parę o zakończonym w ubiegłą sobotę swetrze.
Ani to światła, ani czasu nie było, aby uwiecznić go na zdjęciach:







Kolory jak zwykle lekko przekłamane, na żywo wydaje się nieco ciemniejszy, a kanarkowy bardziej intensywny. Chyba zdjęcie pierwsze lepiej oddaje kolory. Zużyłam 6 motków bawełny Myra (50g=169m), druty nr 3.
A teraz idę dalej szydełkować...
Miłej niedzieli :))